Skończyliśmy wczoraj egzaminy. Jeśli nikt nie będzie dla nas niedobry to następna sesja w czerwcu, a zajęcia w lutym. Mamy dłuższe wakacje od maturzystów... Ale szczerze mówiąc perspektywa takiej ilości w miarę wolnego czasu jest przerażająca. Chyba się zacznę z nudów uczyć...
A wracając do egzaminów to było to tak.
W poniedziałek z samego rana ruszyliśmy zmierzyć się z zawiłymi aspektami finansowania bankowości w Brazylii. Aspekty były tak skomplikowane, że nie rozumiałem żadnego polecenia. Trudności dodawał fakt, że dla każdego studenta przygotowany był inny egzamin. Ha! Dostaliśmy karty egzaminacyjne z zadaniami i wydrukowanym u góry nazwiskiem. Różnicy wielkiej nie ma. I tak wszyscy ściągają, a rozdawanie trwa dłużej.
Tu może jeszcze parę słów o profesorze. David Hastings jest Brazylijczykiem. I tak bardzo się czuje Brazylijczykiem, że angielskość wychodzi z niego wszystkimi porami ciała. Pali swoją nieodłączną fajkę, mówi z czystym, oxfordzkim akcentem i jest równie flegmatyczny jak James Bond. Jego rodzice wyemigrowali z Wielkiej Brytanii (w obecnych polskich realiach taki kierunek migracji wydaje się cokolwiek dziwny), gdy był małym dzieckiem. Przebywali w Argentynie do momentu aż niejaki Peron doszedł do władzy. Wtedy musieli uciec do Brazylii i tam już zostali. Szczerze mówiąc to w pewnym sensie niesamowite jak David lubi Brazylię i jak bardzo się zżył z tym krajem.
Popołudniu mieliśmy egzamin z zarządzania biznesem międzynarodowym. Częścią egzaminu był projekt, który mieliśmy przygotowywać przez cały semestr w grupach. Grupy były dwuosobowe i z Agnieszką rozumieliśmy się prawie bez słów. Jako, że było dużo czasu na zastanowienie się, to już w sobotę usiadłem i napisałem całą pracę. Dałem potem Agnieszce do przejrzenia i podobało jej się. Nawet dopisała stronę od siebie... Ale muszę przyznać, że naprawdę mocno się przyłożyła do poprawiania stylistyki. Egzamin polegał na rozwiązaniu problemu wprowadzenia nowego produktu na rynek meksykański. Świetna okazja do pokazania elokwencji i zaopatrzenia profesora w wodę na najbliższe 2 miesiące.
A profesor, choć ma dyżurną ksywkę Burak, jest świetnym facetem. Co prawda ciężko czasem zrozumieć jego brazylijski akcent, ale jest przemiły i ma zdumiewającą wiedzę o świecie i Europie (co u Brazylijczyka jest dość rzadkie). Mieliśmy okazję się przekonać, gdy zaprosił mnie i Agnieszkę na piwo. Sam od siebie... Generalnie mam wrażenie, że relacje między nauczycielami, a studentami są tu jakieś 12 razy mniej formalne niż w Polsce.
Dość ciekawie się miała sprawa z "Polityką i kulturą w Brazylii". Przedmiot był prowadzony przez dwie osoby - jedną od polityki, drugą od polityki kulturalnej. Kurt von Mettenheim a.k.a. "Piękne brazylijskie nazwisko" prowadził część poświęconą polityce. Kurt miał wspaniały teksański akcent i podobno strasznie słabo mówił po portugalsku. W sumie chyba racja, bo niewiele rozumiałem... Marina Heck zajmowała się kulturą, albo raczej polityką kulturalną. Wyglądała jak rasowa, świetnie utrzymana babcia. Ale w porównaniu do Kurta przynajmniej zrozumiale mówiła.
Egzamin był dość ciekawy, bo oboje się umówili, że mamy napisać esej na zadany temat, ale możemy to w domu zrobić. Kurt dał 6 tematów, Marina artykuł do skomentowania. Postanowiliśmy napisać Kurtowi na zajęciach, a artykuł załatwić w domu. Muszę przyznać, że było to bardzo ciekawe zajęcie. Mieliśmy napisać 1500 słów komentarza o 30 stronicowej pracy. Prawdziwym wyzwaniem było jednak to, że ni w ząb nie rozumiałem, co też autor ma na myśli. Zresztą jest to wspaniałe doświadczenie czytać zdanie, rozumieć każde pojedyncze słowo i nie mieć zielonego pojęcia, jaki jest przekaz tego wywodu. Ale uważam, że napisałem arcydzieło, a i na pewno nie byłem taki zjadliwy wobec autora, jak twierdzi Agnieszka.
Na deser został najbardziej wyczekiwany przez wszystkich egzamin. Zarys prawa międzynarodowego dla zarządzania biznesem u blondwłosej Ligii Maury Costy. Ligia jest przesympatyczna, rozwiedziona, mówi do nas "moje dzieci", chodzi w butach Diora, płaszczu Armaniego i sypia z rektorem FGV. Złe języki mówią, że tylko dlatego jest koordynatorem programu wymiany międzynarodowej.
Cały problem z egzamin polegał na tym, że nie wiedzieliśmy, czego się uczyć. W trakcie kursu Ligia zmieniała zdanie 11 razy. Raz trzeba było czytać jakąś książkę, innym razem już nie, a to mieliśmy rozwiązać jakiegoś case'a, a na następnych zajęciach już trzeba było tylko go przeczytać. Normalnie czeski film, nikt nic nie wie. Skończyło się na tym, że niczego się nie uczyliśmy. I w sumie dobrze zrobiliśmy, bo Ligia poświęciła dokładnie 3,5 minuty na napisanie egzaminu. Na dobrą sprawę skopiowała jedno z zadań, jakie mieliśmy na zajęciach. Ale i tak pewnie obleje połowę grupy. Co się będzie...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz