Może od początku... By dostać się do Machu Picchu należy pociągiem pokonać prawie 100km przez prawie całą Świętą Dolinę. Z Cusco do Aguas Callientes, zwanym popularnie Machu Picchu pueblo, jeździ codziennie kilka pociągów różnej klasy i ceny. Z wiosek, które leżą na trasie również można złapać jakiś pociąg. Generalnie opcji jest kilka, a wszystkie należą do cholernie drogich.
Najtańszy pociąg z Cusco do Aguas Callientes kosztuje 68$. I jest to pociąg z drewnianymi ławkami w środku. Wybraliśmy opcję średnią za 105$ z normalnymi siedzeniami, przeszklonym dachem dla lepszych widoków i wliczonym w cenę skromny poczęstunkiem. Jest jeszcze pociąg specjalnym Hiram Bingham, który kosztuje 500$. I mowa jest tu oczywiście o podróży przez około 100km, która trwa 4h.
Prawda jest jednak taka, że droga zapiera dech w piersi. Na początek stacja kolejowa. Jest to przeżycie dość ciekawe, gdyż obowiązuje na niej segregacja. Na turystów i nie-turystów. Ci pierwsi mogą korzystać z ogrzewanej, przestronnej poczekalni i eleganckiej kawiarni. Ci drudzy siedzą ściśnieci na dworze i czekają na swoje lokalne pociągi. Pociąg wygląda trochę jak polski express. Może trochę więcej miejsca na nogi. Na pewno nie wygląda to na rzecz, na którą wydaje się tyle pieniędzy, ile zdziera się z turystów.
Pociąg powoli rusza ze stacji i ślimaczym tempem pnie się pod górę pośród dzielnic nędzy. Po jakichś 10 minutach zatrzymuje się i zaczyna jechać do tyłu. Wrażenie jest takie, jakby musiał się odrobinę cofnąć by nabrać większego rozpędu. W końcu tak ledwo, ledwo pod tą górę wjeżdżał. Po chwili można się jednak zorientować, że pociąg ciągle jedzie pod górę, tym razem do tyłu. Otóż góra, którą musi pokonać by wydostać się z Cusco jest tak stroma, że nie dało się tam skonstruować serpentyn, już nie mówiąc o prostym podjeździe. Pociąg porusza się niczym spadający liść, tylko w drugą stronę. Wahadłowo pokonuje teren jadąc raz do przodu, raz do tyłu.
..:: Po kilku godzinach nawet najpiękniejsze krajobrazy stają się monotonne ::..
W ten sposób do Poroy pociąg jedzie przez 1,5h. Tę samą drogę można pokonać samochodem w 15 minut. No ale pociąg, to w końcu pociąg. Na początku wrażenia są bardzo nieciekawe. Krajobrazy wcale nie przypominają tych niesamowitych, na cześć których przewoźnik pieje peany. Ot, taka sobie zwykła peruwiańska dolina: łysa górka, jakieś domki, świnka, dzikie psy, lama, auto sprzed 25 lat.
Podróżowaliśmy z grupą Japończyków. Prezentowali się dość intrygująco. Zupełnie jakby dopiero co z biura wyszli, a marynarkę zamienili na sweter i krawat do tylnej kieszeni spodni schowali. Już na samym początku ichniejszy szef próbował negocjować coś z Katariną. Niestety nie byliśmy w stanie zrozumieć jego łamanego migowego. Po dłuższym namyśle wachlarz możliwości ograniczyliśmy do dwóch opcji: albo chciał się z nią zamienić na miejsca, albo chciał od niej kupić czapkę.
Pierwszy przystanek dostarczył nam sporo wrażeń. Wszyscy Japończycy rzucili się do okien. Na pseudo-peronie stały tłumy peruwiańskich kobiet sprzedających różnego rodzaju pamiątki podróżnym. Handlowa żyłka okazała się silniejsza. Widok 1o małych Japończyków przeciskających różnego rodzaju torby i swetry przez równie małą szparę w oknie (nie dało się ich za bardzo otworzyć), a po tym jak pociąg ruszył wyrzucających rzeczy, za które nie zdążyli zapłacić na zewnątrz jest bardzo interesujący. Najbardziej zaintrygował jednak Kanadyjczyków, którzy na następnym przystanku uskutecznili podobne targowe zachowania. Ponadto byli głównymi klientami wózka z pamiątkami PeruRail i MachuPicchu Train. Kupili chyba 20 obrzydliwie wyglądających i obrzydliwie drogich czapek. Próbowaliśmy rozgryźć, czemu muszą te rzeczy kupować z peronu, a nie mogą na miejscu w jakimś sklepie, ale nie doszliśmy do żadnej sensownej odpowiedzi.
Po 2 godzinach drogi widoki stają się ciekawsze. Dolina się zwęża i pojawia się coraz to bujniejsza rośliność. Im niżej się zjeżdża (Aguas Callientes jest na wysokości 2030m ponad kilometr niżej niż Cusco) tym węziej i gęściej, góry strome i widoki ciekawsze. Tylko domki takie same.
Do Aguas Callientes dojechaliśmy po 4h drogi. Wyszliśmy z pociągu i z ulgą powitaliśmy wilgotne, ciepłe powietrze. Rozglądaliśmy się po okolicznych górach szukając śladu Machu Picchu, ale nic nie dało rady się zobaczyć. Ruszyliśmy razem z tłumem zastanawiając się, co należy zrobić. Okazało się, że wszyscy idą do autobusów, które podwożą turystów pod wejście do ruin. Koszt 12$ w obie strony od łebka, odległość 8km. Przynajmniej busiki są mercedesa i mają klimatyzację. Jest ich kilkanaście, należą do jednej firmy i jeżdżą na okrągło. Niezły biznes.
Żeby dostać się do Machu Picchu należy objechać najbliższą górę i pokonać po drugiej stronie prawie 500m różnicy wzniesień. Wydaje mi się, że droga musiała wyglądać podobnie za czasów Inków, asfaltu nie widziała nigdy i najbardziej kojarzyła mi się z trasą, na której Kathleen Turner spotkała Michaela Douglasa w "Miłość, szmaragd i krokodyl". Mijanki z autobusikami jadącymi z naprzeciwka podnoszą poziom adrenaliny przynajmniej kilkukrotnie.
Rozglądaliśmy się wokół szukając najmniejszego śladu ruin, ale zamiast tego widać było jedynie okoliczne góry i otwierającą się to z jednej to z drugiej strony przepaść. Pocieszający był fakt, że busik nie spadł by zbyt nisko, bo na pewno ugrzązł by gdzieś po drodze w dżungli gęsto zarastającej zbocza.
Po 20 minutach zajechaliśmy na "parking". Miejsce wyglądało jak początek szlaku gdzieś w Bieszczadach. Poszliśmy do kolejki przy bramkach. Wstęp do Machu Picchu 40$ (dla studentów połowa). Przed wejściem tablica z 40 zakazami, takimi jak np. zakaz wnoszenia plastikowych butelek na teren obiektu. Po zakupie biletu należy swoje odstać w 10-minutowej kolejce, przejść kontrolę (te butelki) i już można ruszyć do środka. Nie wiem czemu, ale w Europie wszyscy sprawdzają mi dokumenty, czy na pewno mam 18, względnie 21 lat. Ciągle biorą mnie za młodszego. Tu jest dokładnie na odwrót. Pani koniecznie chciała zobaczyć moją kartę studencką, bo dla niej wyglądałem za staro.
Po ruszeniu szlakiem w górę ciągle nie widać Machu Picchu. Niby jest się już na terenie obiektu, ale jedyne co widać to jakiś stary murek. Podeszliśmy pod niego i dalej nic, piękne widoki na góry, dolinę, chmury, ale ruin poza murkiem nie ma. Przeszliśmy przez dziurę i zaczęło się. Wrażenie naprawdę ciężko opisać. Miejsce jest przepiękne.
W ten sposób do Poroy pociąg jedzie przez 1,5h. Tę samą drogę można pokonać samochodem w 15 minut. No ale pociąg, to w końcu pociąg. Na początku wrażenia są bardzo nieciekawe. Krajobrazy wcale nie przypominają tych niesamowitych, na cześć których przewoźnik pieje peany. Ot, taka sobie zwykła peruwiańska dolina: łysa górka, jakieś domki, świnka, dzikie psy, lama, auto sprzed 25 lat.
Podróżowaliśmy z grupą Japończyków. Prezentowali się dość intrygująco. Zupełnie jakby dopiero co z biura wyszli, a marynarkę zamienili na sweter i krawat do tylnej kieszeni spodni schowali. Już na samym początku ichniejszy szef próbował negocjować coś z Katariną. Niestety nie byliśmy w stanie zrozumieć jego łamanego migowego. Po dłuższym namyśle wachlarz możliwości ograniczyliśmy do dwóch opcji: albo chciał się z nią zamienić na miejsca, albo chciał od niej kupić czapkę.
Pierwszy przystanek dostarczył nam sporo wrażeń. Wszyscy Japończycy rzucili się do okien. Na pseudo-peronie stały tłumy peruwiańskich kobiet sprzedających różnego rodzaju pamiątki podróżnym. Handlowa żyłka okazała się silniejsza. Widok 1o małych Japończyków przeciskających różnego rodzaju torby i swetry przez równie małą szparę w oknie (nie dało się ich za bardzo otworzyć), a po tym jak pociąg ruszył wyrzucających rzeczy, za które nie zdążyli zapłacić na zewnątrz jest bardzo interesujący. Najbardziej zaintrygował jednak Kanadyjczyków, którzy na następnym przystanku uskutecznili podobne targowe zachowania. Ponadto byli głównymi klientami wózka z pamiątkami PeruRail i MachuPicchu Train. Kupili chyba 20 obrzydliwie wyglądających i obrzydliwie drogich czapek. Próbowaliśmy rozgryźć, czemu muszą te rzeczy kupować z peronu, a nie mogą na miejscu w jakimś sklepie, ale nie doszliśmy do żadnej sensownej odpowiedzi.
Po 2 godzinach drogi widoki stają się ciekawsze. Dolina się zwęża i pojawia się coraz to bujniejsza rośliność. Im niżej się zjeżdża (Aguas Callientes jest na wysokości 2030m ponad kilometr niżej niż Cusco) tym węziej i gęściej, góry strome i widoki ciekawsze. Tylko domki takie same.
Do Aguas Callientes dojechaliśmy po 4h drogi. Wyszliśmy z pociągu i z ulgą powitaliśmy wilgotne, ciepłe powietrze. Rozglądaliśmy się po okolicznych górach szukając śladu Machu Picchu, ale nic nie dało rady się zobaczyć. Ruszyliśmy razem z tłumem zastanawiając się, co należy zrobić. Okazało się, że wszyscy idą do autobusów, które podwożą turystów pod wejście do ruin. Koszt 12$ w obie strony od łebka, odległość 8km. Przynajmniej busiki są mercedesa i mają klimatyzację. Jest ich kilkanaście, należą do jednej firmy i jeżdżą na okrągło. Niezły biznes.
Żeby dostać się do Machu Picchu należy objechać najbliższą górę i pokonać po drugiej stronie prawie 500m różnicy wzniesień. Wydaje mi się, że droga musiała wyglądać podobnie za czasów Inków, asfaltu nie widziała nigdy i najbardziej kojarzyła mi się z trasą, na której Kathleen Turner spotkała Michaela Douglasa w "Miłość, szmaragd i krokodyl". Mijanki z autobusikami jadącymi z naprzeciwka podnoszą poziom adrenaliny przynajmniej kilkukrotnie.
Rozglądaliśmy się wokół szukając najmniejszego śladu ruin, ale zamiast tego widać było jedynie okoliczne góry i otwierającą się to z jednej to z drugiej strony przepaść. Pocieszający był fakt, że busik nie spadł by zbyt nisko, bo na pewno ugrzązł by gdzieś po drodze w dżungli gęsto zarastającej zbocza.
Po 20 minutach zajechaliśmy na "parking". Miejsce wyglądało jak początek szlaku gdzieś w Bieszczadach. Poszliśmy do kolejki przy bramkach. Wstęp do Machu Picchu 40$ (dla studentów połowa). Przed wejściem tablica z 40 zakazami, takimi jak np. zakaz wnoszenia plastikowych butelek na teren obiektu. Po zakupie biletu należy swoje odstać w 10-minutowej kolejce, przejść kontrolę (te butelki) i już można ruszyć do środka. Nie wiem czemu, ale w Europie wszyscy sprawdzają mi dokumenty, czy na pewno mam 18, względnie 21 lat. Ciągle biorą mnie za młodszego. Tu jest dokładnie na odwrót. Pani koniecznie chciała zobaczyć moją kartę studencką, bo dla niej wyglądałem za staro.
Po ruszeniu szlakiem w górę ciągle nie widać Machu Picchu. Niby jest się już na terenie obiektu, ale jedyne co widać to jakiś stary murek. Podeszliśmy pod niego i dalej nic, piękne widoki na góry, dolinę, chmury, ale ruin poza murkiem nie ma. Przeszliśmy przez dziurę i zaczęło się. Wrażenie naprawdę ciężko opisać. Miejsce jest przepiękne.
..:: Chwila odpoczynku po wspinaczce ::..
..:: Machu Picchu, widok ogólny ::..
..:: I jak tu zapalić, kiedy ciągle wieje? ::..
..:: Dzień dobry! ::..
..:: Machu Picchu, widok ogólny ::..
..:: I jak tu zapalić, kiedy ciągle wieje? ::..
..:: Dzień dobry! ::..
Obeszliśmy cały kompleks wokół, zajęło nam to niespiesznym krokiem jakieś 3 godzinki. Na początku mieliśmy plan by wspiąć się na górę widoczną za Machu Picchu na zdjęciach, ale w końcu zrezygnowaliśmy. Nie obyło się bez przygody. Gdy wspinaliśmy się jedną ze stromych uliczek w mieście Aga została zaatakowana przez wściekłą lamę. A konkretniej Aga prowadziła naszą wycieczkę, gdy zza węgła wyszła lama, poruszająca się w przeciwną stronę niż my. Ścieżka była wąska i na pewno byśmy się wszyscy na niej nie zmieścili. A że zwierzę ani myślało ustąpić, byliśmy zmuszeni wycofać się na z góry upatrzone pozycje.
..:: Lama BSE ::..
Po tym mrożącym krew w żyłach wydarzeniu postanowiliśmy opuścić lokal. Decyzji naszej pomogły też... muszki. W Machu Picchu mnóstwo jest takich malutki owadów, które przysysają się do skóry i wypijają krew. Po ugryzieniu zostaje ślad w postaci małej kropki, która strasznie swędzi. Ponieważ zostaliśmy zdrowo pokąsani, zjechaliśmy (cało i szczęśliwie) do Aguas Callientes na obiad.
Po posiłku pozostało nam powłóczyć się trochę po mieście czekając na pociąg. Gdy już dotarliśmy w końcu na stację i zadekowaliśmy się na pokład Vistadome II w kierunku Cusco okazało się, że Katarina dostała miejsce koło... bardzo żywotnego członka japońskiej grupy. Ponieważ facet przysiadł się dopiero, gdy pociąg ruszył, doszliśmy do wniosku, że trwało to tak długo, bo grupa ciągnęła słomki komu przypadnie szczęście siadnięcia obok naszej słowackiej przyjaciółki.
Gdy po 4h podróży i miłej przejażdżce taksówką (90% taksówek w Cusco, to samochody marki... Daewoo Tico. Nie wiemy, dlaczego akurat to malutkie autko jest tam tak popularne) z dworca do hotelu umyliśmy się, to na dobry sen obejrzeliśmy te fragmenty "Forresta Gumpa" (zdecydowanie najpopularniejszy film w południowoamerykańskich telewizjach), których jeszcze nie mieliśmy okazji zobaczyć, wypiliśmy po filiżance herbaty z liści koki i poszliśmy spać.
Po posiłku pozostało nam powłóczyć się trochę po mieście czekając na pociąg. Gdy już dotarliśmy w końcu na stację i zadekowaliśmy się na pokład Vistadome II w kierunku Cusco okazało się, że Katarina dostała miejsce koło... bardzo żywotnego członka japońskiej grupy. Ponieważ facet przysiadł się dopiero, gdy pociąg ruszył, doszliśmy do wniosku, że trwało to tak długo, bo grupa ciągnęła słomki komu przypadnie szczęście siadnięcia obok naszej słowackiej przyjaciółki.
Gdy po 4h podróży i miłej przejażdżce taksówką (90% taksówek w Cusco, to samochody marki... Daewoo Tico. Nie wiemy, dlaczego akurat to malutkie autko jest tam tak popularne) z dworca do hotelu umyliśmy się, to na dobry sen obejrzeliśmy te fragmenty "Forresta Gumpa" (zdecydowanie najpopularniejszy film w południowoamerykańskich telewizjach), których jeszcze nie mieliśmy okazji zobaczyć, wypiliśmy po filiżance herbaty z liści koki i poszliśmy spać.