sobota, października 21, 2006

Dzień 2 - Adaptacja

Największym wrogiem turysty w Boliwii oprócz biegunki, tyfusu, żółtej febry, natrętnych sprzedawców i plujących lam jest choroba wysokościowa. Dotyka ona tego, kto zostanie gwałtownie przeniesiony na wysokość ponad 2500m. Im wyżej tym gorzej i na dobrą sprawę każdy ją odczuwa. Jedni w mniejszym, inni w większym stopniu. Ciekawym jest fakt, że ogólna kondycja nie ma żadnego wpływu na sposób w jaki znosi się objawy. Można być niezwykle wysportowanym i paść trupem po przybyciu do La Paz. Najlepszym dowodem nich będzie sposób w jaki my to przeżyliśmy. Adze, która góry w życiu widziała może dwa razy, dokuczało co najwyżej mrowienie w palcach, Katarina - nałogowy palacz, jakieś 1,5 paczki dziennie trzymała się dzielnie i tylko trochę ją głowa bolała, a ja stary narciarz, miałem się najgorzej. Co prawda nie traciłem oddechu i nie czułem mrowienia, ale mój układ trawienny przestał współpracować na tej wysokości. No cóż, zdarza się. Na szczęście nauka wymyśliła mocne leki, które pozwalają przezywciężyć związane z tym przypadłości...

Pierwszy dzień naszej wyprawy postanowiliśmy spędzić w La Paz by przyzwyczaić się do wyokości i w razie czego mieć hotel pod ręką. Wszyscy nas bardzo starszyli chorobą wysokością, więc lepiej było dmuchać na zimne. Wilk okazał się mniej straszny niż go malują, ale bardzo interesujący. W przewodniko-poradnikach jest wszędzie napisane, że w Boliwii należy: "mało jeść i chodzić powoli". Zdanie to powtarza się nader często i jest mało warte. Na tej wysokości ani się nie da dużo jeść, ani się nie da szybko chodzić. I nie da się długo spać. Obudziliśmy się o piątej nad ranem. Mniej więcej wszyscy o tej samej porze. Nie dało się zasnąć z powrotem. Nie to, żebyśmy byli wypoczęci, ale zwyczajnie nie chciało nam się spać.

..:: Widok z hotelowego pokoju ::..

Mieliśmy zapewnione śniadanie w Radissonie. Jedne z najprzyjemniejszych śniadań w życiu. Był nawet na miejscu do dyspozycji kucharz, który ze wskazanych składników robił omlety. W pełnym rozkoszowaniu się śniadaniem przeszkadzał tylko jeden fakt. Po omlecie byliśmy tak najedzeni, że już na nic nie mieliśmy ochoty.

Po śniadaniu stwierdziliśmy, że czas zacząć zwiedzanie. Zabraliśmy nasz przewodnik Lonely Planet. Znajduje się w nim jedna trasa wycieczkowa po La Paz, którą postanowiliśmy przejść. Zajęło nam to dokładnie pół dnia. Bardzo łatwo zauważyć turystę na trasie - wyróżniają ich 2 rzeczy. Pierwsza to buty. Boliwijczycy łażą w czym popadnie, a 99% turystów ma na sobie w środku miasta buty trekkingowe. Druga rzecz to fakt, że każdy turysta jakiego spotykaliśmy trzymał w łapce dokładnie ten sam przewodnik co my...

..:: Wiedźmi rynek w La Paz ::..

Po sprawdzeniu jak wyglądają najciekawsze miejsca w La Paz, takie jak katedra, kościół św. Franciszka, pałac gubernatora, pałac prezydencki, pałac sprawiedliwości (oni tam wszystko nazywają pałacami - i wszystko jest bardzo podobne do siebie, różni się tylko kolorami i mundurami strażników), wiedźmi rynek, na którym można kupić wszystko (od pamiątek, poprzez liście koki i zasuszone truchła zwierzątek, kończąc na magicznych talizmanach), poszliśmy na obiad. W drodze do hotelu zatrzymaliśmy się w jakimś ładnie wyglądającym miejscu i znowu nie byliśmy w stanie dużo zjeść.

Wróciliśmy do hotelu i popołudniem pojechaliśmy na stację autobusową. Musielśmy kupić bilet do Puno w Peru na następny dzień. Wszyscy mówili, że nie ma z tym problemów i faktycznie: przybyliśmy, zobaczyliśmy i kupiliśmy bilet na całkiem przyzwoity autokar. Wyjazd następnego dnia o 16 i o 9 wieczorem jesteśmy w Puno.

Zadowoleni wróciliśmy do hotelu i poświęciliśmy wieczór na korzystanie z dobrodziejstw dostarczanych przez naszego gospodarza takich jak basen, sauna i kablówka... Ponadto mieliśmy okazję oglądać z okien hotelu indiańskie tańce, które miały miejsce na boisku od koszykówki po drugiej stronie ulicy. Bardzo interesujące, prawie jak ci indianie na Metro Centrum w Warszawie. Co prawda po 4 godzinach ciągłego bicia w bębny i rzępolenia na fujarkach zacząłem się zastanawiać, czy po otwarciu okna dorzucę tam jakąś butelką, ale pokaz był naprawdę imponujący.

Kilka ciekawych obserwacji na temat La Paz:

- W stolicy Boliwii nie istnieje publiczny transport. Nie jeżdżą zwyczajne autobusy. Wszystko odbywa się za pomocą prywatnych taksówek. Są dwa rodzaje takich pojazdów. Zwyczajne i małe busiki (vany). Pierwsze wyglądają tak jak w Europie 20 lat temu, tylko nie mają taksometrów. Przed wejściem do środka negocjuje się z kierowcą cenę za dojazd we wskazane miejsce (15-minutowa droga na terminal autobusowy kosztowała nas 8Bs. 1 bolivianos(prawda, że ładna nazwa waluty?) to równowartość około 0,30PLN). Problem jest tylko taki, że jeśli się na samym początku nie zaznaczy, że chce się mieć taryfę prywatną, to kierowca wpuści do środka tyle osób by było pełno. Druga opcja jest dużo ciekawsza. Przejazd na dowlonej trasie kosztuje 1Bs. Wygląda to mniej więcej tak. W busiku obsługę stanowią dwie osoby. Kierowca i naganiacz. Pierwszy jak sama nazwa wskazuje zajumje się dostarczeniem pasażerów w odpowiednie miejsce. Drugi stoi w trakcie drogi w otwartych bocznych drzwiach i drze się na całą ulicę, dokąd pojazd jedzie i ile jest wolnych miejsc w środku. Jak ktoś jest zainteresowany tą właśnie trasą to zatrzymuje busik i wsiada. Proste, prawda? Efektem tego jest to, że ulice są strasznie głośne. Zewsząd dobiegają różne nawoływania, a ponadto Boliwijczycy klaksonu używają do ozdoby i udowodnienia, że auto jeszcze działa. Każdy szanujący się kierowca trąbi przynajmniej raz na minutę. Nawet jeśli nie musi.

- W La Paz sklepy są rzadkością. Stanowią one może taki procent handlu jak w Europie sklepy z luksusowymi markami. Cały handel odbywa się na ulicy. Uliczne stragany i stoiska zaopatrują człowieka we wszystko. Najlepsze są małe pudełka wielkości budek telefonicznych, odpowiedniki polskich kiosków (i z tym samym asortymentem i ilością produktów. Nawet sprzedawca jest tam wciśnięty nie wiadomo jakim cudem). Są one też odpowiednikiem budek telefonicznych. Na malutki stojaczku przykuty łańcuchem jest telefon, od którego ciągnie się kabel to sieci kabli zawieszonej nad ulicą. Jak ktoś chce, to podchodzi i zaczyna dzwonić, a sprzedawczyni stoperem mierzy czas rozmowy. Ceny są umowne. Różnice dochodzą do 100% za ten sam produkt na stoiskach znajdujących się w odległości 2m od siebie. Najbardziej obrzydliwe jest jednak sprzedawanie jedzenia w ten sposób. Nierzadkim widokiem są stoły, na których leżą płaty mięsa różnego rodzaju. Niczym nie przykryte, nie wspominając o lodówce, 0,5m od przejeżdżających samochodów, przy 20-stopniowym cieple. Albo pani siedząca na chodniku, trzymająca między nogami garnek i ubijająca krem do ciasta. Dziwne, że przewidywana średnia długość życia w Boliwii to aż 60lat... A wiek emerytalny to 65 lat.

- W Boliwii obowiązuje ciekawe prawo podatkowe. Właściciele wszystkich domów, które są nieukończone, nie muszą płacić podatku gruntowego. Owocuje to tym, że 3/4 domów w La Paz zbudowanych jest tylko do pewnego piętra, a potem jest miejsce na kolejne. I potrafią stać tak przez lata by właściciele nie płacili fiskusowi.

..:: Nie pytajcie się jakim cudem to stoi. Nie wiem... ::..

- Wreszcie La Paz wygląda jak Ameryka Południowa z filmów :). Bo Brazylia to takie brzydkie nie wiadomo co. A tu... Strome wąskie uliczki, tłum indiańskich twarzy na ulicach, stare samochody (w 98% amerykańskie lub japońskie, prawie nie mają europejskich). A najlepsze jest to, że starsze kobiety naprawdę chodzą w strojach ludowych. Dokładnie takich jak ze zdjęć w albumach, książkach i przewodnikach. Nie ubierają się tak dla turystów, tylko na codzień chodzą w tych wielobarwnych ponczach, bufiastych spódnicach i malutkich melonikach na głowach. A dzieci noszą ze sobą na plecach w chustach przewiązanych wokół ciała.

- W zdecydowanej większości miast świata na wzgórzach znajdują się najlepsze dzielnice. Bogaci ludzie lubią mieć widok na miasto. W La Paz jest dokładnie na odwrót. Im wyżej i im lepszy punkt obserwacyjny tym biedniejsze domy. Zamożni ludzie mieszkają głęboko w dolinie na wysokości 3000m ponad kilometr niżej od najwyższych miejsc w La Paz. Powodem jest klimat. Niżej w zimie jest cieplej, a w lecie chłodniej. Różnice w amplitudzie temperatur przekraczają 10 stopni. W La Paz nigdy nie pada śnieg. Jest za nisko... W regionach tak blisko równika granicą występowania śniegu jest 5000m n.p.m. Gdyby Europa była tak blisko równika w żadnym miejscu naszego kontynentu nie uświadczylibyśmy śniegu.

Brak komentarzy: