Jest to związane z wielką brazylijską miłością - kinem. Konkretnie chodzi mi o brak numeracji miejsc. Kupuje się bilet na konkretny film bez wskazania miejsca i kto pierwszy, ten lepszy...
Wiąże się to z mnóstwem ciekawych sytuacji. Kupno biletu na dobry film w sobotni wieczór graniczy z niemożliwością. W popularniejszych kinach wszystkie wejściówki są wyprzedane na dwie godziny przed seansem. I to nawet na mniej popularne filmy. Jakieś 3 tygodnie temu w ramach odmóżdżania się pojechaliśmy do jednego z najfajniejszych centrów handlowych w Sao Paulo by zobaczyć "Miami Vice". Na miejscu byliśmy o godzinie 20.00. Odstaliśmy piętnaście minut w kolejce do kasy by się dowiedzieć, że ze wszystkich seansów w kinie (a do zamknięcia zostało ich może z 10 - ostatni o 23.00) bilety zostały tylko na dwa i to po portugalsku.
Kolejka przed salą projekcyjną zaczyna się ustawiać jakieś 45 minut do godziny przed seansem. Obraz rodem z kronik filmowych. Stoi sobie setka ludzi w równym rządku, co druga osoba ściska w rączkach wielki popcorn i sobie grzecznie rozmawiają. Obok drzwi momentalnie robi się druga kolejka zawierająca emerytów, panie w ciąży, osoby niepełnosprawne i wszystkie inne uprzywilejowane grupy społeczne.
Po otwarciu drzwi do sali wchodzi konwent seniorów, potem kompania zwartych oddziałów. Nikt się nie przepycha. Wszystko w jak najlepszym porządku. Dawno nie widziałem takiego przestrzegania kolejki. Problem w tym, że chwilkę po wejściu do środka ludzie się rozchodzą w różnych kierunkach i zajmują miejsca jak popadnie. Jeśli się przyszło powiedzmy w 4 osoby 15 minut przed rozpoczęciem projekcji, nie ma szans na znalezienie takiej ilości miejsc koło siebie...
Niemniej jednak Brazylijczycy są zachwyceni swoimi kinami...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz