Niemniej jednak w roku 1807 musiała nastąpić pewna zmiana. Razem ze sobą król przywiózł cały dwór, 60 tysięcy książek, malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy, architektów, naukowców, piekarzy, żeglarzy, rusznikarzy, poetów, błaznów, muzyków i niemałą rzeszę kurtyzan. Życie kulturalne w Brazylii zaczęło rozkwitać. Dla przywkłych do cywilizacji Europejczyków ciągle był to bardzo egzotyczny kraj. Gdy w 1812 roku dzielne, francuskie wojska dokonywały taktycznego odwrotu spod Moskwy portugalski król zaczął przebąkiwać coś o powrocie do ojczyzny. Na wszelki wypadek postanowił odczekać jeszcze trochę czasu.
Problem był taki, że jego najstarszemu synowi Pedro II życie wśród książek, malarzy, rzeźbiarzy etc. bardzo się spodobało i nie miał najmniejszego zamiaru wracać do Europy. Został więc na miejscu i w 1822 roku ogłosił niepodległość Brazylii, a siebie samego imperatorem. Portugalia nie protestowała za bardzo.
Na skutek tych wydarzeń w roku pańskim 2006 Brazylijczycy mieli wolne w czwartek. Długi weekend nie jest zjawiskiem typowym dla Europy więc wszyscy zrobili tu sobie piknik. My też...
Pojechaliśmy na 4 dni do Kurytyby, jakieś 400km na południowy-zachód od Sao Paulo. 9 osób, dwa samochody: Aga, Dragan, Filipe, Fabiano, Bennoit, Fanja, Katalina, Angela i ja + Fiat Palio i Opel... przepraszam, Chevrolet Vectra. A wyglądało to tak:

..:: Tak wyglądają parki miejskie w Brazylii, Kurytyba ::..
Ruszyliśmy w czwartek o 5 rano, żeby uniknąć typowych w Sao Paulo korków. Prawie się udało. Pogoda nie zachęcała do podróży, ale postanowiliśmy być twardzi. 6 stopni, ale w końcu nie takie mrozy się przetrwało. Filipe wypożyczył samochód, zadziałał skromnie i na kilka dni stał się posiadaczem Chevroleta Vectry. Jak na warunki brazylijskie auto miało maksymalne dostępne wyposażenie. Z europejskiego zestawu fabrycznego brakowało tylko poduszek powietrznych. Przy okazji dowiedziałem się, że w Brazylii za ogrzewanie w samochodzie należy dopłacić, a ABS i wspomaganie kierownicy są na razie w fazie testów.
Droga upłynęła szybko, bezstresowo i przyjemnie. Na miejsce dotarliśmy cali i bez większych przygód. Po przyjeździe poszliśmy na obiad, a potem połaziliśmy po Kurytybie. Park, starsza część miasta, katedra, palmiarnia. Wieczorem Filipe chciał nam zrobić niespodziankę i zabrać nas do polskiej restauracji. Wyszukał gdzieś w informatorze turystycznym adres i przez 1,5h szukaliśmy miejsca. Na szczęście ktoś życzliwy powiedział nam, że knajpkę zlikwidowano, więc musieliśmy się zapchać pizzą.
Mieliśmy nadzieję się ogrzać w hotelu. Gdy okazało się, że klimatyzator w naszym pokoju jest zepsuty, pani w recepcji zamieniła nam wszystkim piętra. Ale summa sumarum miło było mieć prysznic z dwoma kurkami i normalnym ciśnieniem wody. No i ciekawa była wyprawa do sauny z elektrycznym piecykiem i marmurową podłogą.
Z Kurytyby jest około 100km do morza. Rzut beretem, a droga jest bardzo malownicza, więc wybraliśmy się na przejażdżkę. Po drodze jest mnóstwo starych, uroczych miasteczek, więc przystanków było bez liku. Piraquara, Morretes, Antonina. Wszystkie podobne i w europejskim stylu. Po obiedzie wróciliśmy do Kurytyby i zaczęliśmy oglądanie parków miejskich, które w tym mieście są prawdziwymi dziełami sztuki. Przed snem mała wyprawa do dzielnicy włoskiej.
Joinville jest uważane za "niemieckie"miasto w Brazylii. Faktycznie mnóstwo tam imigrantów z Niemiec, a nad miastem góruje 10-piętrowy Tannenbaum Hotel zwieńczony pięknym, alpejskim dachem. Próbowaliśmy znaleźć w mieście jakąś miła kawiarenkę, by się kawy napić. Po 2h szukania poszliśmy do centrum handlowego, bo nigdzie nic nie było.
Ostatniego dnia zjeździliśmy wszytskie pozostałe w Kurytybie parki i pojechaliśmy do domu. Kilka godzin podróży, 50-kilometrowy korek przy wjeździe do Sao Paulo i już o 1 w nocy można było iść spać...
Droga upłynęła szybko, bezstresowo i przyjemnie. Na miejsce dotarliśmy cali i bez większych przygód. Po przyjeździe poszliśmy na obiad, a potem połaziliśmy po Kurytybie. Park, starsza część miasta, katedra, palmiarnia. Wieczorem Filipe chciał nam zrobić niespodziankę i zabrać nas do polskiej restauracji. Wyszukał gdzieś w informatorze turystycznym adres i przez 1,5h szukaliśmy miejsca. Na szczęście ktoś życzliwy powiedział nam, że knajpkę zlikwidowano, więc musieliśmy się zapchać pizzą.
Mieliśmy nadzieję się ogrzać w hotelu. Gdy okazało się, że klimatyzator w naszym pokoju jest zepsuty, pani w recepcji zamieniła nam wszystkim piętra. Ale summa sumarum miło było mieć prysznic z dwoma kurkami i normalnym ciśnieniem wody. No i ciekawa była wyprawa do sauny z elektrycznym piecykiem i marmurową podłogą.
Z Kurytyby jest około 100km do morza. Rzut beretem, a droga jest bardzo malownicza, więc wybraliśmy się na przejażdżkę. Po drodze jest mnóstwo starych, uroczych miasteczek, więc przystanków było bez liku. Piraquara, Morretes, Antonina. Wszystkie podobne i w europejskim stylu. Po obiedzie wróciliśmy do Kurytyby i zaczęliśmy oglądanie parków miejskich, które w tym mieście są prawdziwymi dziełami sztuki. Przed snem mała wyprawa do dzielnicy włoskiej.
Joinville jest uważane za "niemieckie"miasto w Brazylii. Faktycznie mnóstwo tam imigrantów z Niemiec, a nad miastem góruje 10-piętrowy Tannenbaum Hotel zwieńczony pięknym, alpejskim dachem. Próbowaliśmy znaleźć w mieście jakąś miła kawiarenkę, by się kawy napić. Po 2h szukania poszliśmy do centrum handlowego, bo nigdzie nic nie było.
Ostatniego dnia zjeździliśmy wszytskie pozostałe w Kurytybie parki i pojechaliśmy do domu. Kilka godzin podróży, 50-kilometrowy korek przy wjeździe do Sao Paulo i już o 1 w nocy można było iść spać...
3 komentarze:
suuper widoki :)
pozdrawiam!!
Tak sobie myślę... czy w Brazylii najpopularniejszymi bananami są banany Chiquity :)?
ого!.... и такое бывает!...
Prześlij komentarz