Poprosiliśmy naszą miłą obsługę by kupili nam poprzedniego dnia bilety na autobus do Puno. Musieliśmy się tego samego dnia dostać do Copacabany w Boliwii, więc czekał nas cały dzień w drodze. Mieliśmy autobus o 9 rano, a z Puno do Copacabany podobno było mnóstwo autobusów, zarówno wg przewodnika jak i pana z hotelu.
Stawiliśmy się więc przed dziewiątą na Terra Terminal odnaleźliśmy stanowisko naszej kompanii autobusowej (z litości przemilczę nazwę) i udało nam się zająć miejsce w rejsowym autobusie do Puno. Co ciekawe zanim dostaliśmy się na pokład musieliśmy zapłacić podatek dworcowy. Peruwiańczyk potrafi... oskubać turystę w każdy możliwy sposób.
Podróż autobusem była przyjemna pod względem widokowym i koszmarna pod każdym innym. Nie dość, że puszczali durne filmy, próbowali na siłę uszczęśliwić pasażerów grą w bingo (byłem o jedną liczbę od wygranej), w której główną i jedyną nagrodą był bilet powrotny na tę samą trasę, to jeszcze posadzili nas zaraz przy toalecie i pod koniec pięciogodzinnej podróży zapach z niej dobiegający był trudny do zniesienia.
Autobus miał być w Puno o 14. Niestety ponieważ na początku podróży obsługa zapomniała dokumentów i musieliśmy się wracać kilkanaście kilometrów, dotarliśmy na miejsce dopiero o 14.30. W ciągu kilku minut dostaliśmy nasze bagaże i Aga poszła się wypytać o autobus do Copacabany. Okazało się, że ostatni odjechał o godzinie 14.30. Mieliśmy do wyboru stracić pieniądze za rezerwację w Copacabanie i zostać w obrzydliwym Puno, albo znowu skorzystać z usług niesamowitych peruwiańskich taksówkarzy.
Po krótkim namyśle przekonaliśmy naprędce poznanego Kanadyjczyka, że tak naprawdę on nie chce zostawać w Puno, tylko ma ochotę pojechać z nami do Boliwii, wzięliśmy taksówkę i ruszyliśmy w drogę. Tym razem upłynęła ona w dużo mniej napiętej atmosferze, choć kierowca nei sprawiał wrażenia, jakby kiedykolwiek uczył się prowadzić auto. David był sympatycznym, łysym 53-latkiem. Po dłuższym czasie został zwolniony z pracy i zdecydował się wyruszyć w podróż po Ameryce Południowej. Decyzji pewnie zdecydowanie pomógł fakt, że jego rosyjska dziewczyna przybyła tu miesiąc wcześniej. Miał fajne poczucie humoru i emanował beztroską. Pewnie dlatego już pierwszego dnia po przylocie do Peru został okradnięty w taksówce. Niemniej jednak podróż z nim dostarczyła miłej wymiany poglądów.
Tym razem przejście przez granicę nie poszło tak łatwo. Co prawda odprawa imigracyjna nie sprawiała problemów, ale peruwiańscy celnicy nie dali nam tak łatwo wyjechać. Było ich czterech, uzbrojonych i nie byli do nas przyjaźnie nastawieni. Poszedłem na pierwszy ogień, sam z moim wiernym plecakiem, naprzeciw mnie trzech, razem wszyscy w pokoju. Zrobili mi dokładną rewizję. Na szczęście postarałem się trochę rozluźnić atmosferę i obyło się bez osobistego przeszukania. Ale dokładnie obwąchali wszystkie moje snickersy. Mogliby zainwetsować w psy. Na szczęście dziewczyny z Davidem rozpracowali w międzyczasie ostatniego oficera, więc ich pobyt w pokoju przesłuchań, choć również niezbyt przyjemny, poszedł w miarę gładko.
Podeszliśmy z bagażami pod stumetrową górkę do Boliwii, zdyszaliśmy się przy tym jak nigdy w życiu. W końcu 3900m robi swoje. Ostatni rzut oka na Titicacę ze strony peruwiańskiej i taksówka do Copacabany. 20km minęło jak z bicza strzelił. Pożegnaliśmy się z Davidem, który popędził do swojej ukochanej, a sami pospieszyliśmy się zameldować w najlepszym hotelu w Copacabanie - 50zł za noc ze śniadaniem. Po dopełnieniu formalności pospieszyliśmy obejrzeć zachód słońca nad Titicacą. Podobno w Copacabanie widać go najlepiej. Trudno się nie zgodzić. W zasadzie nie da się tego opisać. To trzeba zobaczyć.
Niestety nie było nam dane oglądać zachodu zbyt długo. Rach-ciach i słońce zaszło. Jakby to porównać np. z zachodem nad Bałtykiem to w Polsce słońce chowa się za horyzont cały dzień. Przynajmniej nie zdążyliśmy zmarznąć. Po przedstawieniu zjedliśmy obiad w najlepszej copacabańskiej restauracji (10zł od osoby, zresztą jakich cen można się spodziewać po mieście, gdzie nie ma ani jednego bankomatu) i w pełni najedzeni poszliśmy spać.
piątek, listopada 03, 2006
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz