
Jak już wspomniałem w Limie żyje podobno 7 milionów osób. I daje się to odczuć. Po dość kameralnych Puno, Cusco, a także wyjątkowym w swojej wyjątkowości La Paz Lima była jak tchnienie cywilizacji. Świeżość nowoczesności, zaawanowanych ułatwień (wreszcie można było spuszczać papier w toalecie - gdzie indziej taka czynność kończyła się zapchaniem toalety, papier wyrzucało się do koszy stojących obok muszli klozetowej, ohyda) rozwoju, w pewnym sensie europejskości, pomieszana ze smrodkiem wielkomiejskich nieprzyjemności.
Lima jest stosunkowo ładnym miastem. W porównaniu do np. takiego Sao Paulo można nawet stwierdzić, że jest piękna. Dzielnica Miraflores jest nowoczesna i zadbana. Centrum potrafi zauroczyć swoimi jednokierunkowymi uliczkami i starymi budynkami. Jako że jest to miasto, w którym często występują trzęsienia ziemi prawie w ogóle nie ma w nim wysokich budynków. No i mam wrażenie, że pogoda jest tam zawsze depresyjna. Wiatr przywiewa chmury znad oceanu, które zatrzymują się na otaczających miasto górach i zostają tak do końca świata. Jak każde miasto na świecie i to posiada parę smaczków, o których warto wspomnieć.
Nachalność i taksówki. Są to dwie rzeczy, które najbardziej zapamiętam ze stolicy Peru. Jeśli w innych częściach kraju każdy próbuje ci coś sprzedać, to w Limie nie ustąpią póki czegoś nie wcisną, albo się na nich nie nawrzeszczy. Jeśli w La Paz uliczni pucybuci zawsze zagajali, gdy się koło nich przechodziło, to "No, gracias" starczało im za odpowiedź. W Limie potrafili za nami biec dłuższą chwilę i próbowali nawet nakłonić Katarinę by dała im do wypastowania swoje białe, materiałowe półbuty (sic!). Symptomatyczną była sytuacja, gdy szliśmy spokojnie ulicą, a przechodzący z naprzeciwka mężczyźni zatrzymali się, a jeden zaczął oferować: "Tourist help, information, maps, tour". Do pasji doprowadziła mnie chwila, gdy w parku przechodziliśmy obok namiętnie całującej się pary. Wyglądali naprawdę bardzo miło, zakochani po uszy. Gdy znajdowaliśmy się naprzeciwko ich ławki chłopak zauważył nas kątem oka, momentalnie zapomniał o swojej drugiej połówce i zagaił: "Canabiss, cocaina, marihuana, senor?". Człowiek musi być zawsze i wszędzie gotowy, bo stwierdzenie, że każdy próbuje biednemu turyście coś wcisnąć trzeba traktować bardzo, ale to bardzo dosłownie.
..:: Sheraton w Limie, czyli jak nie należy budować ::..
Lima jest stosunkowo ładnym miastem. W porównaniu do np. takiego Sao Paulo można nawet stwierdzić, że jest piękna. Dzielnica Miraflores jest nowoczesna i zadbana. Centrum potrafi zauroczyć swoimi jednokierunkowymi uliczkami i starymi budynkami. Jako że jest to miasto, w którym często występują trzęsienia ziemi prawie w ogóle nie ma w nim wysokich budynków. No i mam wrażenie, że pogoda jest tam zawsze depresyjna. Wiatr przywiewa chmury znad oceanu, które zatrzymują się na otaczających miasto górach i zostają tak do końca świata. Jak każde miasto na świecie i to posiada parę smaczków, o których warto wspomnieć.
Nachalność i taksówki. Są to dwie rzeczy, które najbardziej zapamiętam ze stolicy Peru. Jeśli w innych częściach kraju każdy próbuje ci coś sprzedać, to w Limie nie ustąpią póki czegoś nie wcisną, albo się na nich nie nawrzeszczy. Jeśli w La Paz uliczni pucybuci zawsze zagajali, gdy się koło nich przechodziło, to "No, gracias" starczało im za odpowiedź. W Limie potrafili za nami biec dłuższą chwilę i próbowali nawet nakłonić Katarinę by dała im do wypastowania swoje białe, materiałowe półbuty (sic!). Symptomatyczną była sytuacja, gdy szliśmy spokojnie ulicą, a przechodzący z naprzeciwka mężczyźni zatrzymali się, a jeden zaczął oferować: "Tourist help, information, maps, tour". Do pasji doprowadziła mnie chwila, gdy w parku przechodziliśmy obok namiętnie całującej się pary. Wyglądali naprawdę bardzo miło, zakochani po uszy. Gdy znajdowaliśmy się naprzeciwko ich ławki chłopak zauważył nas kątem oka, momentalnie zapomniał o swojej drugiej połówce i zagaił: "Canabiss, cocaina, marihuana, senor?". Człowiek musi być zawsze i wszędzie gotowy, bo stwierdzenie, że każdy próbuje biednemu turyście coś wcisnąć trzeba traktować bardzo, ale to bardzo dosłownie.

O taksówkach można by napisać cały rozdział, a i tak mogłoby nie starczyć. Co 7 pojazd w Limie jest taksówką. Są one niesamowicie denerwujące. Największym naszym problemem było to, że mimo wszystko wyróżnialiśmy się z tłumu i wyglądaliśmy na obcokrajowców. Owocowało to tym, że nie mogliśmy chodzić po chodniku zbyt blisko ulicy. Jeśli w Cusco każdy taksówkarz na nasz widok zawlaniał, to w Limie wszyscy wolni zatrzymywali się przy nas i trąbili. Zachowywali się tak dopóki nie pokręciliśmy głową, że nie potrzebujemy skorzystać z ich usług. Przez pierwszą godzinę było to interesujące doświadczenie. Pod koniec drugiego dnia na widok taksówki miałem jednak ochotę rzucać kamieniami.
Interesującą sytuację mieliśmy również w miejscowej katedrze. Jest to bardzo inetersujący budynek i można go zwiedzać z przewodnikiem. Wstęp kosztuje jakąś drobną sumę, a że miejsce wydaje się być ineteresujące to zdecydowaliśmy się z Agą na małą wycieczkę. Pech chciał, że oprócz nas w angielskojęzycznej grupie było pięciu Amerykanów. Wszyscy wyglądali na typowych rednecków z Kansas. Każdy był niesamowicie spocony, choć wcale nie było gorąco, czterech było dość mocno przytytych, a ten, który miał w miarę normalną budowę ciała posiadał wyraz twarzy "Przepraszam, gdzie jest mój mózg?" i czarną koszulkę z nadrukiem w postaci konturu USA w narodowych barwach, sylwetkami żołnierzy i napisem: "Serve with pride, protect with power". Chwilę po wejściu do środka jeden z nich wyciągnął komórkę, wybrał numer i zaczął rozmowę: "Tak, stary, jesteśmy teraz w kościele. Tu jest zajebiście, szkoda, że cię z nami nie ma, podobało by Ci się, wiesz, to jest takie stare, ale nic chłopie, kończę, bo wiesz, jesteśmy w katedrze i tu chyba nie rozmawiają przez telefony w środku. No, to na razie stary." Gdy przewodniczka coś opowiadała to przy każdej dacie wcześniejszej niż 1800 rok z pięciu amerykańskich piersi wydobywało się głośne: "Och, to takie stare!". Generalnie "Och!" było bardzo częstym dźwiękiem. Najlepszych wrażeń dostarczyła jednak przewodniczka. Pod sam koniec wycieczki mieliśmy kilka minut dla siebie, więc pani podeszła do nas i zagaiła rozmowę w stylu skąd jesteśmy, czy nam się podoba. Pogaworzyliśmy sobie miło przez parę minut, zresztą przewodniczka była bardzo sympatyczna, ale wszystko zepsuła ostatnim zdaniem.
- Ok, chodźmy mamy jeszcze jedną rzecz do zobaczenia. Mam nadzieję, że wiecie, że po wycieczce powinniście mi dać napiwek. - przewodniczka.
Tu nie było już takiego zaskoczenia jak z informatorem, byliśmy przygotowani, więc jak łatwo się domyślić pani nie dostała żadnego napiwku od nas.
Byliśmy również świadkami bardzo zastanawiającej rzeczy. Drugiego dnia pojechaliśmy na wycieczkę autobusową po mieście. Byliśmy pierwszymi klientami, więc zajęliśmy miejsca na samym przedzie odkrytego dwupokładowca. Przeciskaliśmy się przez korek na jednej z początkowych ulic, gdy wzrok mój przykuła stara, niewielka ciężarówka. Paka była niezabudowana z góry, a ładunek przykryty płachtą. W pewnym momencie wydało mi się, że spod płotna mignęła mi ręka. Zacząłem się intensywniej przypatrywać. Po chwili byłem już pewien. Spod krawędzi materiału wychynęło ramię i uniosło lekko brzeg płachty ukazując głowę. Facet zobaczył mnie, uśmiechnął się i zaczął coś mówić. Po chwili spod płótna wyjrzało kilka następnych głów i patrzyli na autobus. Odniosłem wrażenie, że turystyczny autobus był dla nich pewnego rodzaju urozmaiceniem nudnej podróży, a turyści wytrzeszczający oczy na ich widok musieli wyglądać bardzo interesująco.
..:: Niecodzienna forma transportu ::..
Interesującą sytuację mieliśmy również w miejscowej katedrze. Jest to bardzo inetersujący budynek i można go zwiedzać z przewodnikiem. Wstęp kosztuje jakąś drobną sumę, a że miejsce wydaje się być ineteresujące to zdecydowaliśmy się z Agą na małą wycieczkę. Pech chciał, że oprócz nas w angielskojęzycznej grupie było pięciu Amerykanów. Wszyscy wyglądali na typowych rednecków z Kansas. Każdy był niesamowicie spocony, choć wcale nie było gorąco, czterech było dość mocno przytytych, a ten, który miał w miarę normalną budowę ciała posiadał wyraz twarzy "Przepraszam, gdzie jest mój mózg?" i czarną koszulkę z nadrukiem w postaci konturu USA w narodowych barwach, sylwetkami żołnierzy i napisem: "Serve with pride, protect with power". Chwilę po wejściu do środka jeden z nich wyciągnął komórkę, wybrał numer i zaczął rozmowę: "Tak, stary, jesteśmy teraz w kościele. Tu jest zajebiście, szkoda, że cię z nami nie ma, podobało by Ci się, wiesz, to jest takie stare, ale nic chłopie, kończę, bo wiesz, jesteśmy w katedrze i tu chyba nie rozmawiają przez telefony w środku. No, to na razie stary." Gdy przewodniczka coś opowiadała to przy każdej dacie wcześniejszej niż 1800 rok z pięciu amerykańskich piersi wydobywało się głośne: "Och, to takie stare!". Generalnie "Och!" było bardzo częstym dźwiękiem. Najlepszych wrażeń dostarczyła jednak przewodniczka. Pod sam koniec wycieczki mieliśmy kilka minut dla siebie, więc pani podeszła do nas i zagaiła rozmowę w stylu skąd jesteśmy, czy nam się podoba. Pogaworzyliśmy sobie miło przez parę minut, zresztą przewodniczka była bardzo sympatyczna, ale wszystko zepsuła ostatnim zdaniem.
- Ok, chodźmy mamy jeszcze jedną rzecz do zobaczenia. Mam nadzieję, że wiecie, że po wycieczce powinniście mi dać napiwek. - przewodniczka.
Tu nie było już takiego zaskoczenia jak z informatorem, byliśmy przygotowani, więc jak łatwo się domyślić pani nie dostała żadnego napiwku od nas.
Byliśmy również świadkami bardzo zastanawiającej rzeczy. Drugiego dnia pojechaliśmy na wycieczkę autobusową po mieście. Byliśmy pierwszymi klientami, więc zajęliśmy miejsca na samym przedzie odkrytego dwupokładowca. Przeciskaliśmy się przez korek na jednej z początkowych ulic, gdy wzrok mój przykuła stara, niewielka ciężarówka. Paka była niezabudowana z góry, a ładunek przykryty płachtą. W pewnym momencie wydało mi się, że spod płotna mignęła mi ręka. Zacząłem się intensywniej przypatrywać. Po chwili byłem już pewien. Spod krawędzi materiału wychynęło ramię i uniosło lekko brzeg płachty ukazując głowę. Facet zobaczył mnie, uśmiechnął się i zaczął coś mówić. Po chwili spod płótna wyjrzało kilka następnych głów i patrzyli na autobus. Odniosłem wrażenie, że turystyczny autobus był dla nich pewnego rodzaju urozmaiceniem nudnej podróży, a turyści wytrzeszczający oczy na ich widok musieli wyglądać bardzo interesująco.

Lima leży nad Pacyfikiem. Ocean wygląda jak... ocean. Dużo słonej wody, lekka bryza, fale i surferzy. Spore wrażenie robi jednak nabrzeże. Na kamienistej plaży znajdują się różnego rodzaju małe knajpki, wypożyczalnie desek i inne. Za plażą znajduje się dwupasmówka, podobno jedno z lepszych rozwiązań komunikacyjnych w mieście, tylko czemu tak mało aut nią jeździ? Za ulicą wznosi się z kolei kilkudziesięciometrowy klif, a na nim zaczyna się właściwe miasto. Musi być pięknie mieszkać a apartementowcu na samym skraju urwiska. Dizelnica nadbrzeżna jest zrewitalizowana i bardzo elegancka.
W przewodniku wyczytaliśmy, że na jednym z molo znajduje się bardzo dobra restauracja. Postanowiliśmy wypróbować i faktycznie, jedzenie było wyśmienite, a widok z okien na surefrów ślizgających się po falach dziewczyny uznały za bardzo atrakcyjny. Samo wejście na molo, ustawione na sporych głazach upstrzonych wszędzie krabami, było samo w sobie ogromnym wrażeniem.
W przewodniku wyczytaliśmy, że na jednym z molo znajduje się bardzo dobra restauracja. Postanowiliśmy wypróbować i faktycznie, jedzenie było wyśmienite, a widok z okien na surefrów ślizgających się po falach dziewczyny uznały za bardzo atrakcyjny. Samo wejście na molo, ustawione na sporych głazach upstrzonych wszędzie krabami, było samo w sobie ogromnym wrażeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz