sobota, listopada 04, 2006

Dzień 14 - Powrót

W dzień powrotu spotkała nas dodatkowa przygoda. Dzień wcześniej odebraliśmy maila i okazało się, że nasz dobrodziej AeroSur zmienił czas odlotu samolotu z La Paz do Santa Cruz z barbarzyńskiej godziny 7.30 rano na niemniej barbarzyńską 6.00. Jako, że wymogiem koniecznym jest stawienie się na lotnisku 2h przed odlotem nastawiliśmy budziki na 3 rano.

..:: Wschód słońca w El Alto ::..

Spaliśmy krótko, pobudka była ciężka, ale daliśmy radę. W końcu nie takie rzeczy się ze szwagrem po pijanemu... Wracając do głównego nurtu. Wzięliśmy taksówkę na lotnisku i punkt czwarta przekraczaliśmy drzwi portu lotniczego La Paz. Czułem się trochę, jakbym grał w filmie. Lotnisko było kompletnie wymarłe. Ani żywej duszy. Ogromna hala i tylko parę osób drzemiących w różnych kątach na krzesełkach. Ale takich lotniskowych Marków wszędzie można na świecie spotkać. Zawsze jakiś nieszczęśnik spóźni się na samolot, albo ma pecha latać Varigiem.

..:: Po prawej La Paz, po środku El Alto, po lewej skrzydełko 737-200 ::..

Odnaleźliśmy stanowisko AeroSur i powitały nas zaciemnione blaty. Coś się zaczęło dziać dopiero po pół godzinie i już przed piątą zaczęto odprawiać pierwszych pasażerów. Nie było sensu zadawać pytania, po co mamy być dwie godziny przed odlotem skoro i tak się nic nie da zrobić. Nikt by nam nie odpowiedział.

..:: Dwa tygodnie czekaliśmy by porządną górę z bliska zobaczyć ::..

Kolejka przesuwała się dość szybko i sprawnie. Niestety nas odprawiano 20 minut. Pani z AeroSur była jednym słowem straszna. A mogliśmy trafić do takiej ładnej, sympatycznej, szybkiej, atrakcyjnej brunetki z okienka obok. Wystarczyło pozwolić przejść takiemu panu, co wyraźnie chciał się przed nas wepchać. I wtedy on by trafił do piekła, a my... ale do rzeczy. Pani zabrała nam paszporty po czym długo je studiowała. Nie mogła rozgryźć z jakiego kraju jesteśmy i obracała te dokumenty na wszystkie strony zagryzając zęby. Będziemy musieli wysłać list to organu wydającego paszporty i powiedzieć, że napis Rzeczpospolita Polska na okładce jest bezużyteczny. Niech wstawią tam obrazek Kubusia Puchatka. Przynajmniej wesoło będzie.

..:: Takie morze tygryski lubią najbardziej ::..

Gdy tajemnica naszego pochodzenia została rozwiązana pani odesłała nasze paszporty do skserowania. Zajęło im to sporo czasu. Gdy dokumenty wróciły zapytała się nas o świadectwo szczepień. Z uśmiechem na ustach pokazaliśmy żółte książeczki przyczepione spinaczem w samym środku paszportu. Pani się żachnęła, wyjęła spinacz, rozłożyła na ladzie wszystkie nasze papiery (a dużo ich było) i wysłała świadectwa do skserowania. Poczekała na ich powrót, po czym rozpoczęła dalszą inwigilację dokumentów. Po dłuższej chwili odkryła, że jesteśmy rezydentami brazylijskimi i odesłała nasze kwitki do skserowania. Propozycję, że mogę iść i się cały skserować zbyła milczeniem. Bilety drukowała nam 3 razy, bo za każdym coś było nie tak. Widząc jej poczynania modliliśmy się w duchu by nie wysłała nam bagaży do Kuala Lumpur. Na sam koniec przez 5 minut tłumaczyła nam, do której bramki mamy się udać, choć na bilecie wyraźnie było napisane: "Gate 6". Najgorsze jest to, że biletów nie chciała z ręki wypuścić, dopóki to końca nie wytłumaczyła.

..:: Nasz dobrodziej, dzięki któremu podróż doszła do skutku ::..

Lot minął w wyjątkow sennej atmosferze. W Santa Cruz przesiedliśmy się na samolot do Sao Paulo i wróciliśmy do tego gigantycznego miasta. W drodze z lotniska, siedząc w taksówce, której właściciel i tak rąbnął nas na przynajmniej 10R$ napawaliśmy się rozwojem i uprzemysłowieniem Brazylii. Choć widoki były brzydkie jak noc, robiły wrażenie swoim zaawansowaniem pod względem technologicznym i cywilizacyjnym. Tylko kulturowo znowu się cofnęliśmy. Jednak wchodząc do naszego przepłaconego, wysłużonego mieszkania czułem się prawie tak, jakbym po dłuuuugiej podróży wrócił do prawdziwego domu.

Śmiało mogę stwierdzić, że wyprawa do Peru i Boliwii była wycieczką mojego życia.

Brak komentarzy: