Nie minęły dwa dni, gdy opuściliśmy nasze mieszkanie w Sao Paulo, do którego zdążyliśmy się tak przyzwyczaić, że już nas nie bolało nazywanie go "domem". Przesiedzieliśmy w nim akurat tyle by zdążyć się wyprać i porozmawiać z sąsiadami. A i tak nie wszystkich udało się złapać, a część ubrań musiałem potraktować suszarką w nocy przed wyjazdem.
Udało nam się dołączyć do polskiej wycieczki po Brazylii. Przypadkowym zbiegiem okoliczności (naprawdę!) nasi rodzice pojechali na tę wycieczkę. Co prawda podróż do Brazylii mieli w planach, ale zamawiali sobie zupełnie wszystko w kompletnie innych biurach i korzystając z różnych ofert. Brazylii jednak nikt nie chciał zwiedzać, nie było chętnych i 4 wycieczki złączono w jedną i sobie pojechaliśmy wszyscy razem.
Efekt końcowy był całkiem niezły. Wszyscy się bawili bardzo dobrze, a rodzice tak się zakolegowali, że w zasadzie od trzeciego dnia już im byliśmy prawieże do niczego niepotrzebni. W każdym bądź razie okazało się, że Brazylia nie różni się jakoś specjalnie od Sao Paulo, ale mimo tego jest radosna i wszędzie unosi się taki specyficzny duch... Choć lekkoduch jest lepszym słowem.
niedziela, grudnia 17, 2006
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz