sobota, grudnia 23, 2006

Rio de Janeiro

Na początek mieliśmy dołączyć do grupy w Rio de Janeiro. Szczęściem okazało się, że inni uczestnicy wycieczki mieli przylecieć do Sao trochę wcześniej, więc mogli nam dostarczyć bilety na samolot do Rio i wszystkie późniejsze przeloty. Byliśmy umówieni z nimi rankiem w hotelu. Na piątą... W związku z tym już o czwartej pojechali na lotnisko. Udało nam się ich znaleźć na 25 minut przed odlotem. Wszystko miało być tak pięknie. Po miesiącu tułania się po Ameryce Płd. na własną rękę wreszcie ktoś miał zacząć za nas myśleć, a tu jeszcze pojawiły się jakieś dodatkowe problemy do rozwiązania. Fantastyczny początek...

Przy okazji poszukiwań w Sao Paulo państwa U. (a nie było to proste) dowiedzieliśmy się paru interesujących szczegółów o sposobie działania brazylijskich lotnisk:

- Informacja nie posługuje się językiem angielskim;
- Informacja nie posługuje się żadnym językiem oprócz portugalskiego;
- Informacja nie udziela żadnych informacji;
- Generalnie celem informacji jest gromadzenie problemów turystów, spisywanie ich i wydawanie w postaci książkowej w ramach harlequinowej serii: "Przygody klauna mordercy: lotniskowe horrory";
- W przypadku zgubienia biletu muszę kupić nowy bilet. Nie ma znaczenia fakt, że linia lotnicza posiada mnie w systemie, wiedzą, że mam wykupiony dany lot i jestem w stanie udowodnić, że ja to ja. Bez tego świstka nic nie mogą zrobić.
- Brazylijscy taksówkarze, gdy zgubią drogę uśmiechają się radośnie i mówią Ci prawdę prosto w oczy. Nawet jeśli prawda jest związana z dopłatą 50% za kurs. Ja się zastanawiam, dlaczego oni ciągle nie gubią drogi.
- Siadanie w samolocie obok kogoś, kto wcześniej biegał kilkadziesiąt minut po lotnisku w temperaturze 30 stopni przy sporej wilgotności powietrza, nie jest miłym doświadczeniem (to spostrzeżenie Agi, ja tam nie wiem o co chodzi...)

..:: Rio de Janeiro z Głowy Cukru ::..

Szczęściem udało nam się dostać na pokład i dostaliśmy wszystkie, wszyściutkie bilety. Bez większego opóźnienia dotarliśmy do Rio de Janeiro. Zawieźli nas do hotelu (jak to fajnie nie musieć troszczyć się o transport). Na miejscu okazało się, że przyjechaliśmy przed wycieczką, ale dostaliśmy pokój, więc mogliśmy się doprowadzić do porządku.

..:: Rio de Janeiro z Corcovado ::..

Szczerze?? Pierwsze wrażenie jakie Rio na mnie zrobiło było fatalne. Wyglądało dokładnie tak jak Sao Paulo. Gdyby nie to, że w drodze z lotniska co chwila przejeżdżaliśmy obok jakiejś plaży, to mógłbym przysiąc, że to miasta-bliźniaki. Ta sama klockowata architektura, ten sam brak dbałości o szczegóły, ten sam syf. Jeśli nawet nie gorszy. Hotel wyglądał jak nieudolna kopia naszego apartamentowca przy Rua Plinio Barreto. W środku co prawda był dość porządny, ale do tego co zdarzyło nam się trafiać w Peru i Boliwii (i to zdecydowanie taniej!!) to aż się serce ściskało. W porównaniu to nawet Ibis z Buenos sprawiał wrażenie bez mała Ritza. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniała grupka żebraków i kalek śpiących dosłownie na progu wejścia do naszego miejsca zamieszkania.

..:: Copacabana by night ::..

Nawet Copacabana, przez niektórych zwana "Niezrównaną", lub najpiękniejszą plażą świata jakaś taka mała była. I te bloki zaraz przy morzu. W sumie byliśmy już przyzwyczajeni do rozczarowań, jakie oferuje Brazylia, ale żal było patrzeć na innych wycieczkowiczów, którzy przyjechali do tego raju na ziemi, a zobaczyli... no... to co zobaczyli.

..:: Kolejka linowa na Głowę Cukru ::..

Gdy już grupa dotarła mieliśmy dzień na aklimatyzację. Poszlajaliśmy się trochę, poopalaliśmy, staraliśmy się uchronić rodziców od nieuchronnej depresji spowodowanej zastaną rzeczywistością, tak różną od wcześniejszych wyobrażeń. Było ciężko. Ale na szczęście na Copacabanie był odpływ i plaża zwiększyła się o jakieś 100% i zaczęła sprawiać nawet imponujące wrażenie.

A następnego dnia pojechaliśmy zwiedzać miasto. I okazało się, że Brazylia może być zupełnie różna od tego, co do tej pory poznaliśmy. Nasz przewodnik Marcelo, rodowity carioca okazał się być bardzo sympatyczny. Jak na autochtona i mieszkańca Rio dało się zrozumieć jego szyderczy stosunek do mieszkańców Sao Paulo, ale co dziwne posiadał też ogromny dystans do siebie i swojego narodu. Przecierałem oczy ze zdumienia, gdy opowiedział nam dowcip:

Zaraz po stworzeniu świata jeden z aniołów podszedł do Boga i zapytał:
- Boże, popatrz na świat, który stworzyłeś. Jaka ta Brazylia jest piękna, jaki to wspaniały kraj, posiada zasoby naturalne, piękne krajobrazy, cudowny klimat. Nie uważasz, że to nieuczciwe wobec reszty Twojego dzieła?

- Spokojnie. Dam tu taki naród, co wszystko spier*oli...


..:: Maracana z maciupcim Chrystusem z Corcovado w tle :) ::..

Wtedy też okazało się, że Brazylia może być piękna. I miasta też mogą być piękne. Wjechaliśmy na Głowę Cukru kolejką, na dachu której James Bond obił kiedyś paru cwaniaczków. Co prawda było to w czasach, kiedy Bond wpierw pytał trzy razy, a dopiero potem dawał w mordę, a nie na odwrót jak teraz, no ale filmowa historia dodawała miejscu pewnej takiej pikanterii. Ze szczytu góry wyrastającej prosto z morza okazało się, że brazylijskie miasta są piękne. Trzeba tylko odsunąć się od nich wystarczająco daleko by brak szczegółów nie był widoczny.

..:: Chrystus z Corcovado (w okularach) ::..

Podobnie rzecz się miała, gdy wjechaliśmy z pięcioma milionami innych turystów na górę Corcovado, gdzie stoi 40 metrowa, największa na świecie (wg Brazylijczyków przynajmniej) figura Chrystusa. Christo Redemptor stojąc z rozłożonymi rękami 700m n.p.m. patrz w dół na zatokę Rio i podziwia 33 plaże, a także sterczące wprost z morza, rozliczne, zalesione wyspy i miasto upchnięte pomiędzy wzgórzami, do których niczym mech do drzewa przyklejone są fawele. Widok zapierający dech w piersi.

Przez dwa dni jeździliśmy po Rio poznając uroki sambodromu, starego miasta, Maracany. Mieliśmy okazję zobaczyć od wewnątrz fawelę. Mam wrażenie, że większą atrakcją byliśmy my dla mieszkańców dzielnicy nędzy. Fawela, którą mieliśmy okazję zobaczyć, była jedną z bogatszych w mieście. Choć wszystkie domy były typowymi odrapanymi ruderami i wyglądały jak klasyczna samowolka budowlana, to przeciskając się wąskimi uliczkami mieliśmy liczne okazję zajrzeć do środka i zobaczyć podłogi wyłożone parkietem i kikudziesięciocalowe plazmy na ścianach. Prawdą jest, że człowiek zżywa się z fawelą, tam się rodzi, żyje i umiera. Niezależnie od tego, czy uda mu się dorobić, czy nie.

..:: Fawela Rossinha ::..

Było parę rzeczy, które szczególnie zapamietam z Rio:
- Gdy mówią Ci, że duża pizza jest na 4 osoby, to lepiej im wierzyć. Inaczej będzie się zamówienie przez 2 dni jadło.
- 90/60/90 to idealne wymiary do noszenia bikini ze stringami. Nawet jeśli oznaczają kolejne kilogramy/lata/liczbę włosów na głowie.
- Katedra w Rio jest jedną z najpiękniejszych katedr na świecie. Choć z zewnątrz wygląda jak piramida z fasadą Skarbka z katowickiego rynku, to w środku jest fascynująca. Cztery ogromne witraże ciągną się od ziemi aż po sam sufit, a setki dziur w ścianach usprawniają wentylację tak bardzo, że choć na zewnątrz jest 40 stopni w środku temperatura ledwo przekracza 20.

..:: Św. Franciszek z katedry w Rio + mama :P ::..


No i pozostał jeszcze wieczór samby. Poszliśmy do takiego "teatru", choć bardziej przypominał on saloon rodem z Dzikiego Zachodu, gdzie trupa artystyczna tańcząc sambę pokazała całą brazylijską historię. Show był niezwykle interaktywny. Po tańcach konferansjer zapraszał turystów różnych narodowości na scenę by odśpiewali piosenki pochodzące ze swoich krajów. Potem zaprezentowane stroje, które zostały wyróżnione podczas karnawału 2006, a na koniec zaczęła się impreza. Skąpo ubrane tancerki ruszyły w publiczność wyciągając widzów na parkiet. Wtedy to pierwszy raz tego dnia Aga mnie mocno przytuliła... Niestety nie trwało to długo. Na skutek pewnych zewnetrznych czynników musiała mnie puścić. Sytuację momentalnie wykorzystała najbardziej piersiasta tancerka by mnie wyciągnąć na parkiet. Pobyt w Rio zakończył się niczym w filmach - sambą ze skąpa odzianą brazylijską tancerką. :P

Brak komentarzy: